Rafał Sonik
Rozwija "motoryzacyjny WOŚP". Tak chce pomagać dzieciom poszkodowanym w wypadkach
- Nie jadę w Dakarze ze względu na syna - mówi Rafał Sonik, który zrezygnował z występu w tegorocznej edycji kultowego rajdu. Znany biznesmen i rajdowiec skupił się na ojcostwie, ale też nowym projekcie - "Wielka Wyprawa Maluchów". Ma on nieść pomoc najmłodszym poszkodowanym w wypadkach drogowych.
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Dlaczego zabrakło pana na liście startowej tegorocznego Dakaru?
Rafał Sonik, zwycięzca Rajdu Dakar, wielokrotny zdobywca Pucharu Świata, biznesmen: Nie jadę głównie ze względu na wiek syna, który ma nieco ponad 7 lat i bardzo mnie potrzebuje. Nie zrozumiałby, że taty nie ma w domu. Dakar to nie są tylko trzy tygodnie samego rajdu, ale też drugie tyle treningów i innych występów na pustyniach. Nagle by się okazało, że nie ma mnie w domu dwa miesiące. Czekam, aż Gniewek osiągnie taki wiek, aby dobrze rozumiał sytuację i nie przeżywał traumy. Wtedy wrócę. Byłem na dwunastu, dojechałem ośmiokrotnie do mety i pięć razy byłem na podium. A ponieważ ten rajd jest liczony do klasyfikacji mistrzostw świata, a mam dziewięć złotych medali, chcę powalczyć o dziesiąty.
Chyba nietrudno było pana namówić do udziału w "Wielkiej Wyprawie Maluchów" i zbiórce pieniędzy na pomoc młodym ofiarom wypadków samochodowych w Polsce.
Jest niesamowitym przywilejem to, że zaangażowali się w to niemal 98-letni Longin Bielak i nieco młodszy Sobiesław Zasada. Są też Kajetan Kajetanowicz, Bartosz Ostałowski, Janusz Szerla, influencer Rezi. Wszyscy - wspaniali ludzie. Jest kilkadziesiąt osób i każda robi to, co umie najlepiej, i to, co dla projektu jest niezbędne. To jak układanie puzzli.
Identycznie budujemy grono sponsorów i partnerów projektu. To jest ważne, aby z roku na rok każda firma chciała być jeszcze mocniej w tym projekcie. Często się zdarza, że w projekcie społecznym myśli się przez pryzmat doraźnej maksymalizacji przychodu. Ja myślę odwrotnie.
To znaczy?
To projekt wieloletni. Ten projekt ma być taki motoryzacyjnym WOŚP, ale nie takim wodzowskim, bez dominującego lidera. Jurek Owsiak jest jedyny w swoim rodzaju. Bardzo cenię Jurka, ale nie chciałbym być w takiej samej sytuacji w "Wielkiej Wyprawie Maluchów". Lepiej czuję się w drugim szeregu.
To takie osoby jak Bielak, Zasada, Kajetanowicz, czy Ostałowski, czy Rezi zasługują na to, aby być frontmanami "Wielkiej Wyprawy Maluchów", nie Sonik. Ten projekt jest rozpisany na lata. Sponsorów szukamy według klucza rozumienia przesłania tego programu. Zanim ruszyliśmy z pomocą ofiarom wypadków drogowych, zbadaliśmy, czy ktokolwiek się tym systemowo zajmuje, aby nie dublować działań. Okazało się, że nie.
Budujemy system pomocy dzieciom, ofiarom wypadków drogowych. Chcemy zapobiegać tym zdarzeniom, profilaktycznie podnosić poziom bezpieczeństwa dzieci i też nieść im pomoc psychologiczną. Na tym się skupiamy.
"Wielką Wyprawę Maluchów" wsparło wielu ambasadorów. To krąg zamknięty, czy zapraszacie do projektu kolejne gwiazdy i influencerów?
Zapraszamy kolejne osoby. Rezigiusz to jeden z czołowych twórców internetowych, ale to nie oznacza, że nie zapraszamy kolejnych. On ma za zadanie zbudować tzw. team influencerski, ale taki etyczny. Nie chcemy współpracować z żadnym twórcą, wobec którego mamy jakieś podejrzenia etyczne. Nie chcemy żadnych patocelebrytów!
Mamy chociażby historię słynnego wypadku z Krakowa, gdzie zginął syn celebrytki i towarzyszące mu osoby. Ekstremalnie niebezpieczna jazda, prześciganie się w tym stało się interesujące dla pewnych grup. My mówimy temu "nie". Mówimy, że jeśli chcesz się ścigać, to idź na tor, zgłoś się do jakiegoś rajdu, nie ścigaj się po drogach publicznych.
Trzecia cecha tego projektu to stawianie sobie coraz bardziej ambitnych celów. Każdy z ambasadorów wyprawy jest w czymś mistrzem.
Wierzy pan, że "Wielka Wyprawa Maluchów" stanie się takim wieloletnim odpowiednikiem WOŚP?
Chcemy, by z czasem to nie była "Wielka Wyprawa Maluchów", tylko wielka wyprawa małych aut, ale wielkich ludzi - świadomych potrzeby empatii względem dzieci.
Proszę spojrzeć, jaki jest sukces programów dotyczących zwiększenia dzietności? Mizerny, by nie powiedzieć wątpliwy. Nie chciałbym być niegrzeczny względem polityków, ale nie mamy narzędzia, by odwrócić negatywną tendencję co do wzrostu przyrostu naturalnego. Mamy jednak wpływ na jakość życia dzieci. Możemy je uczyć, budować w nich świadomość ekologiczną.
To nie jest tak, że państwo zawodzi w tej materii? Zebraliście podczas wyprawy ponad 2 mln zł. To jednak kropla w morzu potrzeb.
Nie lubię krytykanctwa. Nie chcę wchodzić w buty polityków, lobbystów. Nie znam kraju, w którym pomoc dzieciom byłaby niepotrzebna, bo o wszystko dbałoby państwo i jego fundusze. Może kraje, które od dziesięcioleci mają rozwinięte programy opieki społecznej i ubezpieczeniowe. Może tam ta pomoc nie krzyczy tak głośno. Mogę sobie wyobrazić, że np. w Norwegii tych dzieci potrzebujących jest relatywnie mało.
W Polsce mamy około 3 tys. wypadków rocznie z udziałem dzieci. Ponad 100 dzieci rocznie ginie na polskich drogach. Zróbmy tak, aby te statystyki były choćby o połowę lepsze.
Na to potrzeba świadomości, wspólnego wysiłku. Takiego, który dla wielu ludzi i firm jest racjonalny. Mam nadzieję, że za kilka lat będziemy w stanie pomóc każdemu potrzebującemu dziecku. Zawsze będzie jakieś dziecko, którym nie wystarczą zasoby rodziców. A co wtedy, zwłaszcza jeśli oni zginęli w wypadku?
Pana działalność filantropijna to też pomoc poszkodowanym wskutek wojny w Ukrainie. Wyobraża pan sobie, że Silk Way, czyli rosyjska odpowiedź na Dakar, wraca do kalendarza Pucharu Świata?
Nie. Świat stanąłby do góry nogami, gdyby do tego doszło. Bądźmy realistami. W 2019 roku wygrałem Silk Way Rally, w 2021 roku byłem drugi. W pierwszej edycji jechaliśmy trasę z Rosji przez Mongolię do Chin. Dwa lata później nie wpuścili nas do Mongolii.
Jak mielibyśmy sobie wyobrazić, że Rosjanie organizują rajd rangi mistrzostw świata? Rowy, jakie zostały wykopane między nami a Rosjanami, są kolosalne. Mam przyjaciół w Ukrainie i Rosji. Dla mnie to jest trudne i antycywilizacyjne. Jak można w dzisiejszych czasach robić coś takiego? Nie da się. Jaki jest sens podbijania i podejmowania próby zapanowania nad sąsiednim krajem? Wyobraźmy sobie nawet, że realizuje się ten pierwotny plan Putina, że Ukraina pada w ciągu kilku dni. Co by się wtedy działo? Mielibyśmy do czynienia z podobną sytuacją, jak mieliśmy w Polsce podczas okupacji.
Działałyby oddziały partyzanckie. To byłaby gehenna dla okupantów Ukraińców i może nieco mniejsza dla obywateli. To, iż człowiek przeznacza materiały, technologie, surowce na konstruowanie przedmiotów do zabijania, jest antycywilizacyjne. Nie da się w XXI wieku skutecznie podbić i podporządkować narodu. A ofiar są miliony.
Od II wojny światowej wyzwoliły się niemal wszystkie kolonie. Dlaczego państwa zrezygnowały z kolonii? Nie dlatego, że skończyły się tam bogactwa, tylko dlatego, że ruchy narodowe i przynależność do danego narodu jest tak mocna, że nie wyobrażamy sobie francuskiej Ghany Algierii albo brytyjskich Indii. To tak, jakby Niemcy nagle powiedziały, że było miło, ale oddajcie nam Śląsk i Pomorze. Nikt przy zdrowych zmysłach na takie pomysły nie wpada.
24 lutego 2022 roku to było koszmarne przebudzenie. Dla Ukraińców straszne, ale nasza świadomość też się zmieniła. Przed tą datą nie zadawaliśmy sobie zbyt głęboko pytań, czy w Europie możliwa jest wojna. Poczucie bezpieczeństwa okazało się kruche i złudne. Wywołało jednak refleksję. Po co podbijać sąsiadujący naród? To się nie może udać. Zabijanie ludzi, marnowanie ograniczonych zasobów tego świata dla utopijnego celu.
Wydawało się, że wszyscy jesteśmy tego świadomi. Okazuje się, że nie. Mam nadzieję, że zwycięży filozofia przetrwania i przeżycia, a nie wzajemne zabijanie. Nie wyobrażam sobie, jak mielibyśmy dziś jechać rajd w Rosji, choć mam nadzieję, że ta wojna w Ukrainie się skończy, że to będzie wielka lekcja dla świata. Tylko wtedy te ofiary mają jakikolwiek "sens".
FIA łagodnie podeszła do Rosjan. Oni nadal mogą startować w rajdach i wyścigach na arenie międzynarodowej, ale pod neutralną flagą. Co pan na to?
Nie można indywidualnej odpowiedzialności i postawy przenosić na grunt ogólny. To tak jakbyśmy powiedzieli, że wszyscy Niemcy przed i w trakcie II wojny światowej byli faszystami. Nie byli. Tak samo dla Polaków byłoby szkodliwe, gdyby powiedzieć, że wszyscy byliśmy kolaborantami i szmalcownikami. Wielu z nas pomagało Żydom w czasach Holokaustu. Oburzamy się, gdy ktoś mówi polskie obozy koncentracyjne. Sam jestem zbulwersowany, gdy słyszę takie słowa. Istniały niemieckie obozy na terenie Polski. Niby mała różnica, a znacząca.
Uważam, że sportowcy nie powinni być traktowani jako wykluczeni z automatu z rywalizacji. Diabeł tkwi w szczegółach. Pod warunkiem, że każdy indywidualnie faktycznie i namacalnie zdystansuje się od destrukcyjnej i agresywnej, oficjalnej polityki kraju agresora.
Dlaczego mam taki pogląd? Mamy Sabalenkę i rosyjskich tenisistów, którzy są tam liderami opinii. Jeśli oni chcą mieć dostęp do demokratycznego świata sportu, to muszą się jawnie określić. Uprawianie sportu zawodowego na międzynarodowym poziomie to pewna forma przywileju. Można na tym zarobić, zdobyć medale i splendor, być wzorem.
Dlatego nie można być w tej sytuacji antywzorem. Twoja postawa musi być moralna, skoro jesteś idolem dla milionów. Nie chodzi mi o to, by Rosjanin wychodził i mówił publicznie, że popiera Stany Zjednoczone w konflikcie z Chinami. Może się na tym nie znać, ale musi być na tyle świadom, że to nie naziści ukraińscy wywołali wojnę w Kijowie. Mamy takie środki przekazu, że wiemy, iż np. Rosjanie w Buczy dokonali zbrodni ludobójstwa. Mamy też dowody, że dzieci ukraińskie w dużych ilościach są systemowo deportowane do Rosji. To są zbrodnie - nie Ukraińców na Rosjanach, tylko Rosji na Ukraińcach.
Doskonale pamiętam noc z 23 na 24 lutego 2022 roku i późniejszy poranek. Poszedłem z synem na narty i pomyślałem, że dzieje się coś szokującego. Byłem przekonany, że jak wrócę z nich, to wszystko się wyjaśni. Czułem się trochę niczym 11 września 2001 roku w pierwszych minutach po ataku na World Trade Center, ale w Ukrainie okazało się, że mamy do czynienia z zaplanowaną eksterminacją.
Coś za coś. Chcesz startować na międzynarodowej arenie, to proszę bardzo, ale pod warunkiem, że osobiście i publicznie zakomunikujesz potępienie wydarzeń w Ukrainie. Tak było w 2022 roku w pierwszym rajdzie w Abu Zabi, który odbył się zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie. Skończyło się na tym, że żaden z Rosjan nie wystartował w tej imprezie.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty