SPONSORZY/PARTNERZY:

Adam Małysz

Adam Małysz

Obrzydliwe oszustwo. Klęczała, błagała o pomoc. Dał jej pieniądze

Członek kapituły Herosów, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, jeden z najpopularniejszych polskich sportowców w historii w programie "Życie po życiu" podzielił się wspomnieniem o zaskakującym wydarzeniu. Choć miało ono miejsce ponad 20 lat temu, do dziś siedzi w pamięci mistrza. Charakter herosów tworzą także takie wydarzenia.

Małysz zdradził, że mimo upływu lat nie potrafi pozbyć się swojej nadmiernej ufności. Przypomniał sytuację z 2002 roku, kiedy przekazał 4,5 tys. zł kobiecie, która błagała o pomoc dla chorego dziecka. Z czasem okazało się, że cała historia była oszustwem.

- Wtedy budowaliśmy dom i akurat miałem przy sobie pieniądze dla pracowników. To był 2002 rok, kwota około 4,5 tys. zł - relacjonuje Małysz w programie "Życie po życiu". - Nie była moją sąsiadką, ale trochę ją wcześniej znałem. Prosząc, klęczała przede mną w błocie, padał deszcz. Mówiła, że dla swojego dziecka jest w stanie oddać wszystko, że mąż pojedzie za granicę i będzie pracować. Wszyscy pracownicy stali dookoła i patrzyli. Bardzo mnie to poruszyło. Dałem jej pieniądze. Po jakimś czasie okazało się, że mnie oszukała. Wiem, że jej mąż potem przesiadywał w barach i śmiał się z tego.

Legenda skoków przyznała, że popularność przyniosła mu nie tylko uznanie, ale też samotność.

- Dowiedziałem się od kolegów, z którymi byłem blisko, że teraz jestem z "innych sfer". Strasznie mnie to zabolało. Zawsze uważałem, że nie pieniądze i sława dają ci przyjaźń. Po tym, jak zacząłem odnosić sukcesy, przyjaciół miałem bardzo mało. Oczywiście pojawiły się nowe przyjaźnie, ale one były bardzo różne. Część chciało się do mnie zbliżyć tylko dlatego, że byłem "tym" Adamem Małyszem. Na szczęście kilku bezinteresownych i prawdziwych przyjaciół również jest wokół mnie - przyznaje czterokrotny medalista olimpijski.

Popularność Małysza często prowadziła do zabawnych sytuacji. Podczas wizyty na Kubie obdarował lokalnych sprzedawców czapkami z Kapitanem Wąsem, komiksową postacią stworzoną na wzór skoczka. Ku jego zaskoczeniu, chwilę później mężczyźni ubrani w te prezenty przyjechali po jego bagaże, a rozmowa ujawniła, że dokładnie wiedzieli, kim jest.

Małysz nie ukrywa, że w szczycie popularności czasem miał ochotę uciec od tłumów. Były momenty, gdy czuł się przytłoczony i chciał "wykrzyczeć dość". Jednak po krótkiej refleksji potrafił nabrać dystansu. Do dziś podchodzi z szacunkiem do fanów i próśb o autografy, rozumiejąc emocje kibiców.

Drugą pasją Małysza, obok skoków, są rajdy terenowe. W Boliwii podczas startu na wysokości 3600 metrów musiał zmierzyć się z czymś, co w tych warunkach jest realnym problemem...

- W Boliwii startowaliśmy na wysokości 3600 metrów. Lekarze kazali dużo pić. Zażyliśmy też tabletki, które miały nas uchronić przed skutkami przebywania na dużej wysokości. Jeszcze przed samym startem poszedłem się wysikać. Po starcie poczułem, że znów mi się chce. Powiedziałem Ksawierowi [Xavier Panseri - przyp. red.], że nie wytrzymam, muszę się zatrzymać. Krzyczał, żebym sikał do spodni, bo wszyscy kierowcy tak robią. Próbowałem, ale nie było szans - psychika mnie zablokowała. Nawet się pokłóciliśmy na ten temat. Po 70 kilometrach musieliśmy się zatrzymać, straciliśmy ze dwie minuty - opowiada Małysz w programie "Życie po życiu".

Na koniec okazało się, że spora część zawodników musiała sobie poradzić z podobnym problemem. Oczywiście, są też bardziej doświadczeni, którzy wcześniej trenują pod tym kątem bądź sikają do pampersów. Czasem nawet nie używają pieluch.

- Pewien zawodnik otwierał drzwi po odcinku i mechanicy uciekali. Wcześniej sporo sikał do fotela, w którym prowadził - śmieje się Małysz.

Dziś Małysz skupia się na pracy na stanowisku dyrektora Polskiego Związku Narciarskiego. Do rajdów na razie nie wraca.