Ryszard Kałaczyński
Kałaczyński się nie zatrzymuje
- Za rok przechodzę na emeryturę, ale ze sportem nie kończę. Wolę biegać niż leżeć w łóżku w pampersach. Mam plany, by niedługo zostać mistrzem świata – mówi 64-letni Ryszard Kałaczyński, który jest najbardziej doświadczonym maratończykiem w Polsce.
Rolnik z Wituni kilka lat temu zszokował wszystkich, realizując ekstremalne wyzwanie 366 maratonów w 366 dni. Na tym jednak się nie zatrzymał i wciąż biega maratony. Gdy rozmawiamy z nim, jest właśnie po kolejnym wyzwaniu.
- Nudziliśmy się z kilkoma osobami ze wsi, więc tuż przed świętami postanowiliśmy się zmobilizować i zrobiliśmy sobie 10 maratonów w 10 dni. Cały czas jestem w ruchu, bo pod koniec września planuję 11. próbę ukończenia legendarnego Spartathlonu. Tym razem zabiorę ze sobą serwis, który będzie podawał mi żywienie, nowe buty i odzież w razie deszczu – opowiada Kałaczyński. Wyzwanie jest gigantyczne, bo Spartathlon ma opinię jednego z najtrudniejszych biegów ultra na świecie. Śmiałkowie do przebiegnięcia mają aż 246 kilometrów po górzystym terenie, a limit czasu wynosi zaledwie 36 godzin.
To zresztą niejedyne plany najbardziej doświadczonego maratończyka w Polsce. Obecnie ma ich ukończonych około 950, a na 15 sierpnia planuje w swojej rodzinnej wsi wielką imprezę, podczas której przebiegnie swój… tysięczny maraton. W naszym kraju pod tym względem nikt nie może się z nim równać.
- Zorganizujemy festyn, a wraz ze mną ten dystans pokona jeszcze tysiąc innych biegaczy. Nie mam zamiaru odpuszczać, bo mam już plany na kilka najbliższych lat. Bieganie wciąż jest najważniejsze, ale coraz więcej czasu poświęcam triathlonowi, bo mój cel jest ambitny – mówi Kałaczyński.
Już niedługo 64-latek chce zapisać się w księdze rekordów Guinnessa, jako ten, który jako pierwszy ukończy 100 Ironmanów w 100 dni. To jednak wcale nie koniec, bo poza wybitnymi osiągnięciami w kategorii ultra, pan Ryszard chce udowodnić, że może osiągać znakomite czasy na poszczególnych dystansach. Marzeniem jest zdobycie kwalifikacji na mistrzostwa świata w triathlonie, wyjazd na zawody na Hawajach i zdobycie tam złotego medalu. Cel nie wydaje się być poza zasięgiem, bo obecnie rekord Kałaczyńskiego na dystansie Ironmana, to 12 godzin i 15 minut, a w kategorii 65+ medale dają już wyniki poniżej 12 godzin.
Pasjonat rozwija karierę sportową, ale równolegle cały czas zajmuje się swoim gospodarstwem. Jeszcze do niedawna hodował trzodę chlewną i zajmował się pracą na roli. Dziś zostało mu około siedem hektarów ziemi. Obowiązków wciąż jest jednak sporo. W jego słowniku nie ma czegoś takiego, jak dzień odpoczynku, bo pan Ryszard w swoim życiu najbardziej nie lubi nudy. Nie ogląda więc telewizji, a ostatnio w domu zainstalował pompę ciepła, by nie musieć już poświęcać czasu na rąbanie i podkładanie opału. Zaoszczędzony w ten sposób czas wykorzystuje na codzienne obowiązki w domu, pracę i właśnie sport.
Nawet jeśli na konkretny dzień nie ma zaplanowanego żadnego treningu – a takie dni zdarzają się bardzo rzadko – to czas spędza na pracy w sadzie, chlewie lub podejmuje się prac na budowie. Wszystko po to, by cały czas być w ruchu.
- Obiecałem sobie, że nie umrę w pieluchach w domu, a do końca życia pozostanę aktywny. Jestem zdrowy, sił mi nie brakuje, a najlepszym dowodem na to jest fakt, że dziewięć miesięcy po zakończeniu wyzwania 366 maratonów urodziła mi się córka. Widać, że miałem jeszcze sporo siły – dodaje z szelmowskim uśmiechem najpopularniejszy mieszkaniec Wituni.
Biegacz swój zapał do pracy zamierza wykorzystać w pracy w samorządzie lokalnym. Od kilku tygodni aktywnie uczestniczy w kampanii wyborczej i liczy na mandat w radzie powiatu sępoleńskiego.
– Już patrzyłem, że na spotkania rady miałbym z domu około 16 kilometrów. Gwarantuję, że na większość zebrań będę przybiegał, a chwilę po nich biegiem wracał do swojego domu. Chcę działać na rzecz sportu i upominać się o prawa mieszkańców. Znam mnóstwo ludzi, bo przy okazji kolejnych wyzwań przyjeżdżało do mnie mnóstwo osób z regionu – dodaje.
Tajemnicą sukcesu jest odpowiednie nastawienie psychiczne. Każdy kto kiedykolwiek mierzył się z biegiem na dystansie 42 kilometrów, wie jak trudne to wyzwanie nie tylko pod względem psychicznym, ale przede wszystkim fizycznym. Przy takim obciążeniu kontuzje to coś zupełnie normalnego. Pan Ryszard też ma z tym problem, ale potrafi sobie z tym radzić.
- Podczas wyzwania 366 maratonów w rok, przez 60 dni walczyłem z bólem kolan, potem 40 dni bolały mnie piszczele, a kolejne sto dni miałem problem ze ścięgnami Achillesa. Najważniejsze to nie odpuścić. Mięśnie przez noc się regenerują, a organizm z czasem przyzwyczaja się do obciążeń. W zeszłym tygodniu najszybciej przebiegłem dziesiąty maraton, a przecież w teorii powinienem być wtedy najbardziej zmęczony – dodaje.
64-latek nie narzeka na zdrowie, mimo iż przed rozpoczęciem swojej przygody z biegami nie dbał o swój organizm. Przez ponad 25 lat życia nadużywał alkoholu, a wódka i piwo były nieodłącznym elementem każdego jego dnia. On sam przyznaje, że pili wszyscy wokół, a on sam nie znał innego stylu życia. Na szczęście alkoholizm nie pozostawił negatywnych skutków w jego ciele i dziś nic nie stoi już na przeszkodzie, by bił kolejne rekordy i popularyzował sport wśród mieszkańców swojej wsi i całej Polski.