Artur Szpilka

Artur Szpilka

Artur Szpilka: Płakałem. Myślałem, że jest już po mnie

Musiałem wybrać: życie, albo śmierć. Nie jest tak, że stałem się całkowicie wolny. Do dziś pojawiają się demony. Trzeba z nimi wojować, jak w ringu - mówi nam Artur Szpilka o uzależnieniach, z których wyszedł po długich latach.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Od czego się zaczęło?

Artur Szpilka: Przyjaciel poczęstował mnie kokainą. I poszło.

Tak po prostu?

Tak. Nie miałem wcześniej dostępu do narkotyków. Na przykład tytoń mnie nie pociągał. Rodzice palili papierosy, nawet w domu, takie były czasy. Wszędzie śmierdziało tymi fajkami. Mi zawsze przeszkadzał dym i byłem anty-papierosowy. Zioło też mnie nie porwało. Spróbowałem, ale bez rewelacji. Spodobała mi się kokaina.

Dlaczego?

Zawsze mogłem wypić dużo alkoholu. Na jednej z imprez byłem już mocno wstawiony. Przyszedł "Kostek", bliski kumpel.

- Masz, wytrzeźwiejesz - mówi.

Pytam: - Jak to? Naprawdę?

Długo nie musiał mnie namawiać. Walnąłem jedną kreskę i wpadłem w euforię. Po pierwsze: faktycznie, wytrzeźwiałem. Po drugie: nie wiem nawet, jak to nazwać - dostałem przypływu niesamowicie pozytywnej energii.

I poszło jak domino?

Tak, bardzo polubiłem ten stan. Podczas przygotowań do walki skupiałem się na robieniu formy, traktowałem to poważnie, profesjonalnie. Ale po walce... przez następne dwa tygodnie potrafiłem spać tylko trzy lub cztery dni. Tragedia.

Co wtedy myślałeś?

Zależy od momentu. Gdy dopamina wskakiwała na najwyższy poziom, czułem się rewelacyjnie. Będąc pod wpływem, zapomniałem o problemach: o przegranej, o mniejszych niepowodzeniach. Narkotyki zamazywały mi rzeczywistość. Gdy przestawały działać i zaczynało się prawdziwe życie, to miałem autodestrukcyjne myśli.

Jak wyglądały te myśli?

Z czasem były to najgorsze wyobrażenia, o samobójstwie. Mój tata się powiesił. Wiedziałem, że mogę mieć skłonności do podobnych zachowań. Wtedy w mojej głowie zapaliła się lampka. Zacząłem się zastanawiać, w którą to idzie stronę, dlaczego mam takie pomysły. Zauważyłem, że narkotyki mi szkodzą i to bardzo. Miałem dwa momenty, kiedy prawie się przekręciłem po kokainie.

To znaczy?

Raz jechałem do Szczecina, do kobiety. Wciągałem kokainę w pociągu. Wziąłem cały gram na raz po iluś dniach bez ćpania. Miałem mocno zatkany nos i postanowiłem to połknąć. Momentalnie mną rzuciło. Zacząłem się dusić, rzygać białą śliną. Prosiłem Boga, żebym tylko to przeżył, to wtedy już więcej nie wezmę. Niestety, później też sięgałem po narkotyki. Innym razem serce biło mi bardzo szybko, zrobiło mi się gorąco, nienaturalnie się pociłem. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. To były dwa najgorsze stany po narkotykach.

Ile czasu brałeś?

Hmm. Zacząłem w wieku szesnastu lat. Mam teraz trzydzieści sześć. Sześć lat nie biorę. Czyli brałem czternaście.

Jak wtedy przygotowywałeś się do walk? Twoja kariera cały czas się rozwijała, wygrywałeś.

W okresie przygotowawczym trenowałem na "czysto". Może kilka razy zdarzało się, że kilka miesięcy przed walką poszedłem na melanż i bach: wziąłem. Zaczynało się niepozornie. Ustawiłem się z chłopakami na piwko, miało być jedno, wyszły dwa, trzy, cztery. Żeby wrócić do "dobrego" stanu, sięgałem po kokainę.

Najwięcej działo się w okresie roztrenowania. Zaraz po walce pojawiało się myślenie: "Dobra, tak ciężko trenowałem, to teraz muszę zrobić coś dla siebie, dam sobie nagrodę." No i jechałem grubo. Impreza trwała cały czas. Zarwałem trzy noce, trochę się przespałem i znowu: dwa, trzy dni ciągnąłem na kokainie. W międzyczasie chodziłem na treningi, zadawałem ciosy, dostawałem ciosy na głowę. Masakra. Przecież nawet bez picia, po kilku godzinach spania, nie wiem - od trzeciej w nocy do siódmej rano, człowiek budzi się bez energii, jest opóźniony.

Przyjmowałeś jakiekolwiek argumenty, że to, co robisz, nie jest dla ciebie korzystne?

Były osoby, które starały się przemówić mi do rozsądku. Śmiałem się. "Co on pieprzy" - myślałem rozbawiony. Odpowiadałem: "Ale ja nie mam z tym problemu. Będę chciał, to skończę". Prawda jest taka, że ile tej kokainy miałem, tyle "jadłem". Przyjaciel wziął w trzy miesiące trzysta gram, niemożliwa ilość. Dla zobrazowania: to około półtorej szklanki proszku. Jeśli jesteś w cugu, to nie myślisz racjonalnie. Zadłużasz się. To kosztuje ogromne pieniądze - jeden gram kokainy z 200-300 złotych.

Pamiętasz moment zwrotny?

Nastąpił po jednej z walk. Pamiętam, że po przegranej z Adamem Kownackim w 2017 roku nie wziąłem żadnych prochów. Wróciłem z Ameryki do Polski i czułem, że jeśli teraz sięgnę po narkotyki, to będzie mój koniec. Byłem zbity psychicznie, po porażce, w głębokiej dolinie. W najgorszych momentach po prostu płakałem. Myślałem, że jest już po mnie.

Nie bierzesz już od sześciu lat.

Stary, to jest ciągła walka z własną głową.

Jak ona wygląda?

Pamiętam pierwsze dni, tygodnie, miesiące po odstawieniu. Najgorszy był pierwszy rok. Ciągle myślisz o narkotykach. Chciałem przenieść się do stanu emocjonalnego, w którym byłem po narkotykach. Poczuć go choćby na chwilę. Wyrzut dopaminy, natychmiastowa nagroda dla organizmu. Pamiętam te wszystkie stany. Pragnienie i pewność, że będzie tak fajnie.

Dalej pojawiają się demony?

Moja głowa upomina się o narkotyki, zwłaszcza gdy trochę wypiję. Robię to rzadko, głównie na wakacjach. W moim przypadku było tak, że nigdy nie brałem kokainy na trzeźwo, a zawsze po alkoholu, żeby wytrzeźwieć. Przekonałem się jednak, że jestem od tego daleko po kilku sytuacjach, w których byłem narąbany. Przez ostatnie dwa lata coraz rzadziej nękają mnie takie myśli.

Są jednak takie chwile w życiu, wiesz: smutniejsze, gorsze, kiedy głowa szuka sposobu, jak można poprawić nastrój, co mi kiedyś pomagało. Jeśli wszystko się układa, jest fajnie, ale gdy zaczyna się sypać, nie tylko życiowo, na przykład zdrowotnie, to pojawiają się demony. Trzeba z nimi wojować, jak w ringu.

Jak ta ciągła walka wygląda na co dzień?

Przychodzą gorsze myśli, atakują, ale już potrafię je rozróżniać i określić, dlaczego się pojawiają, czym są spowodowane, jakie emocje mogą we mnie wywołać. Dziś potrafię się uspokoić, a to duża zmiana. Kiedyś wydawało mi się, że nie jestem w stanie odwrócić swoich emocji. Za szybko się podpalałem. Nadal mam oczywiście gorsze dni, ale potrafię się odbić.

To zasługa charakteru?

Myślałem, że jestem twardszy, ale to tak nie działa. Na pewno jestem bardziej odporny na niektóre rzeczy. Kiedyś byłem taki, że od razu brałem gościa za fraki, żeby mu wpierniczyć. Dziś nie jestem takim skurczybykiem na zewnątrz, zbudowałem pewną skorupę. Sam się zastanawiam, co się zmieniło na przestrzeni lat, że nie jestem już tak agresywny. Nie wiem. W środku czuję emocje, wiele razy buzuje. To samo w ringu, w klatce. Potrafię jednak bardziej nad sobą panować.

Miałeś dzień, w którym byłeś o krok od ponownego sięgnięcia po narkotyki?

Odpukać, nie. Choć po alkoholu pojawiają się myśli... że fajnie byłoby znowu poczuć ten stan. Wtedy rozmawiam sam ze sobą. Jestem takim gościem, że potrzebuję pewne rzeczy usłyszeć. Mówię sobie:

- No, weź.

- Nie, już nigdy tego nie wezmę.

Nie ciągnie mnie do brania, ale wiesz: życie jest tak nieprzewidywalne... A myśli kreują zdarzenia. Wstajesz raz z dobrym humorem, a raz jakby cię sztanga przygniatała na klacie. Sam to przechodzę.

Pracowałeś z trenerem mentalnym?

Nie, sam doszedłem do takich wniosków. Była taka sytuacja, że mogłem sobie odebrać życie albo stoczyć się na samo dno. A ja miałem talent i to, czego wielu ludzi nie mas: marzenia. Dziś sobie rozmawiamy, jest fajnie, ale nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie, dlatego trzeba walczyć, być czujnym.

Jak zastąpiłeś emocje, które czułeś na "haju"?

Więcej trenowałem, mocniej. Musiałem dostarczać do organizmu dopaminę poprzez trening. Często też znajdowałem się w środowisku osób, które brały. Nie chciało mi się patrzeć na ich zachowanie, słuchać tego ciągłego, dziwnego gadania. Chłopaki balowali po kilka dni. Cieszyłem się, że już w tym nie uczestniczę. Utwierdziłem się w przekonaniu, że podjąłem fajną decyzję w życiu.

Szpilka cytat
Szpilka cytat

Jaki masz dziś stosunek do narkotyków?

Gdyby to ode mnie zależało, to naciskam przycisk i niszczę wszystkie narkotyki na świecie. Na pewno byłoby lepiej. Mam do nich wstręt, nic dobrego nie dają. Szczęście jest chwilowe, ulotne. Przede wszystkim: to złudzenie. Nawet nie wiesz, ile dzieciaków ma z tym problem. Narkotyki potrafią tak pochłonąć, że mogą tobą zawładnąć. Ja sam doszedłem do ściany. Musiałem wybrać: życie, albo śmierć.

Nie unikam jednak żadnych sytuacji. Spotykam ludzi na "haju". Jak kogoś lubię, to mówię mu: "Stary, po co to bierzesz, nie warto". Wiem jednak, że takiej osoby nie przegadam. Sam byłem w tym miejscu i się mądrzyłem. Chciałbym, żeby młodzi ludzie mieli świadomość, jakie zło wyrządzają narkotyki. I mówię to ja, gość, który brał je przez czternaście lat. Młody człowiek nie ma o tym zielonego pojęcia.

Dragi niszczą. Ile to już osób pochłonęły, odebrały im życie, marzenia. Albo ludzie siedzą w zakładach karnych przez wiele lat. Nielicznie mają szczęście, że z tego wychodzą. Nawet nie chodzi o samozaparcie, ale szczęście. Czasem jesteś w środowisku ludzi, którzy nie mają za dużych celów i tak w tym tkwisz.

Ty jednak masz w sobie dużo samozaparcia.

Jak powiem sobie, że "nie", to nie. Potrafię się zawziąć, jak sportowiec. Ze wszystkim tak mam. Z "Kostką", z którym ćpałem, a który dziś jest moim trenerem, od półtora roku robimy w każdą niedzielę głodówkę. Nie jemy przez 36 godzin. Świetnie się po tym czuję, pijemy tylko wodę. Głowa mówi czasem różne rzeczy, kusi, bym coś przegryzł, ale trzymam się tego postanowienia. Jeśli sam siebie oszukujesz, to jesteś skończony. Znam siebie. Wszystko robię na sto procent, wkładam całego siebie. Niestety, tak też było z narkotykami. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale nie miałem hamulców. W końcu powiedziałem sobie: Jeśli będzie mną rządził biały proszek, to jestem przegrany. Szedłem krok po kroku i zacząłem widzieć światełko w tunelu.

Były narkotyki, ale też hazard.

Hazard był gorszy. Narkotyki były od czasu do czasu, a hazard cały czas, gdzie tylko stały maszyny. Ale i nie tylko. Dzwoniłem do "Kostki" i zakładaliśmy się przez telefon. "Orzeł, czy reszka?". O pięćset złotych. A na "jednorękich" przegrywałem wszystko. Siedziałem tam od wieczora do rana i z maszyn szedłem na trening. Trudno mi powiedzieć, czego miałem chęć.

Wygranej?

Nie wiem. Najlepsze jest to, że ja nigdy nie wygrywałem. No, OK, czasem pięćset czy tysiąc złotych. A wkładałem do maszyny dwa lub trzy tysiące. Na pewno czułem adrenalinę. Wydawało mi się, że jednym przyciśnięciem guzika mogę wszystko zmienić, odegrać się, wygrać. Mnożyłem pieniądze w myślach, których wcale nie wygrywałem. To dużo trudniejszy nałóg niż narkotyki. Po hazardzie nie miałem autodestrukcyjnych myśli. Chociaż psychika też cierpi. Pożyczasz pieniądze, później unikasz tych ludzi. Wstydziłem się tego, że nie miałem z czego oddać.

Od czego się zaczęło?

Wrzuciłem dychę, wygrałem trzysta złotych. Później znowu wygrałem, wrzuciłem dwieście złotych i "wyjąłem" dwa i pół tysiąca zł. A potem już tylko przegrywałem.

Wymyśliłem sobie sposób na życie. Planowałem, jakbym szedł do sklepu po zakupy - że codziennie będę wrzucał do automatu mniejsze kwoty, wygrywał i się z tego utrzymywał. Nie trzeba będzie pracować! Założyłem, że codziennie "zarobię" na maszynach po tysiąc złotych. Jakie to było głupie, chore! Hazard to najcięższe uzależnienie. Narkotyki rzucasz, bo przynajmniej robisz to dla zdrowia.

Ile przegrałeś?

Bardzo dużo. Z trzysta tysięcy złotych? I to pieniądze, których nie miałem. Pożyczałem kasę od kogo się dało, nawet na jedzenie. Ale nie jadłem. Szedłem te pieniądze przegrać.

Spłaciłeś długi?

Tak, wszystkie. Początkowo zarabiałem za walki mało, po pięć tysięcy za jedną. Był dzień, że nie miałem już za co zjeść. Wyleczyłem się z tego nałogu, gdy poszedłem siedzieć. Wyszedłem z zakładu karnego i przypomniałem sobie słowa promotora Andrzeja Wasilewskiego. Powiedział: "Wiesz Artur, dlaczego nie gram? Bo wygrywając dwa lub trzy tysiące złotych nie zmienię swojego statusu finansowego, a przegrywając będę bardzo podrażniony, że straciłem pieniądze". Tak było w moim przypadku.

Było czy jeszcze jest?

Moim największym zwycięstwem po wyjściu z zakładu karnego jest to, że nie wrzuciłem do maszyny ani złotówki. Już czternaście lat.

No dobra, raz. W Las Vegas. Miałem w ręku dwadzieścia dolarów. Trząsłem się. Chciałem zobaczyć, czy faktycznie się od tego uwolniłem. Przegrałem. Zrobiłem wdech, wydech. Trochę kusiło, by może jeszcze raz spróbować. Odszedłem. Powiedziałem do siebie: "Uff, brawo Artur".

Da się zapanować nad nałogami?

Trzeba codziennej, żmudnej pracy, ale ma to sens. Mam olbrzymi szacunek do ludzi, którzy wybierają taką drogę, bo to nie jest łatwe. Dziś jesteśmy wygodni, każdy chce wszystko na już. Miałem to szczęście, że musiałem ciężko pracować w boksie, by coś osiągnąć. Nauczyło mnie to pokonywania przeszkód, wytrwałości. W obecnych czasach jest za dużo bodźców, wszystko jest nam potrzebne na wczoraj. Zapomina się o cierpliwości. Przychodzą ludzie na siłownie i chcą wyglądać jak Arnold Schwarzenegger. A jak nie widać efektów po tygodniu, to rezygnują.

Nie masz już żadnych uzależnień?

Mam. Od emocji sportowych, od adrenaliny. I niech tak zostanie.