Bartosz Ostałowski
W wypadku stracił obydwie ręce. Polak nie porzucił marzenia i zachwyca świat
- Nie byłem w stanie nacisnąć klamki, otworzyć drzwi czy szuflady - mówi Bartosz Ostałowski, który mając 19 lat przeżył wypadek, ale stracił obie ręce. Nie przeszkodziło mu to w zrobieniu kariery w motorsporcie. Ostałowski jest jedynym na świecie licencjonowanym kierowcą driftowym bez rąk.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty: Miałeś 19 lat, gdy przytrafił ci się wypadek na motocyklu. Co wtedy dokładnie się wydarzyło?
Bartosz Ostałowski, kierowca wyścigowy bez rąk: Zawsze byłem pasjonatem motoryzacji, kręciły mnie samochody i motocykle. Od dziecka chciałem się tym zajmować. Marzyłem, by startować w jakichś zawodach, rajdach. Obserwowałem takich kierowców jak Kulig, Kuzaj czy Hołowczyc i chciałem być taki jak oni.
Robiłem wszystko, by to zrealizować. Grzebałem w garażu, szykowałem pierwszy samochód do startów w rajdach, poszedłem na studia związane z mechaniką i budową maszyn. Niestety, realizację tych planów przerwał wypadek. Sytuacja zwyczajna, bo pojechaliśmy do miasta drogą, którą pokonywałem wielokrotnie.
Z lewej strony z drogi podporządkowanej wyjechał samochód, wjechał w przerwę między kolegą a mną. Zobaczyłem, że nie zdążę wyhamować. Musiałem położyć motocykl na asfalcie, żeby uniknąć uderzenia w bok auta. To się udało, ale niestety wpadłem w barierkę przydrożną. Musiałem trafić na nią rękami. Kilka godzin później obudziłem się w szpitalu i lekarze poinformowali mnie, że musieli amputować obydwie ręce. Szok i niedowierzanie. Moment bardzo trudny. Zacząłem wtedy walkę o powrót do życia, choć nie było widać nadziei, że mogę cokolwiek robić. Wydawało mi się, że straciłem szansę na robienie tego co kocham.
Wydawało mi się, że straciłem też szansę na realizację w malarstwie, bo przed wypadkiem zajmowałem się szkicowaniem.
Ciężko znaleźć przykład osoby, która przeżyła coś podobnego. Może Robert Kubica ze swoją historią. U niego proces pogodzenia się z tym, co się wydarzyło trwał kilka lat. Jak to było u ciebie?
Nikt mi nie podsunął pomysłu, bym prowadził nogami! Wręcz przeciwnie. Były osoby, które próbowały mnie od tego odwieść. Mówiły, że to niebezpieczne, że nie mam rąk, więc będzie mi trudno. Z punktu widzenia funkcjonalno-medycznego, każde kilka centymetrów ręki ma znaczenie. Robert Kubica zachował sprawną lewą rękę. Prawą rehabilitował, więc miał większą nadzieję na powrót do ścigania.
Straciłem obie ręce, więc to był kosmos. Spotkałem się po wypadku z paraolimpijką Kasią Rogowską, która nie miała rąk do łokcia. Były one dłuższe, więc jej sytuacja była inna, bo mogła tymi przedramionami coś chwycić. Ja nie byłem w stanie nacisnąć klamki, otworzyć drzwi czy szuflady. Nie mogłem wykonać najprostszych rzeczy, a co dopiero jeździć autem.
To był proces, który trwał dość długo. Nie było też żadnego kierowcy wcześniej w historii motorsportu, by o kimś poczytać, obejrzeć film. Były osoby na wózkach, ale one miały sprawne ręce, więc zostawało im tylko przenieść gaz i hamulec na kierownicę. To jest popularna modyfikacja wśród osób z niepełnosprawnościami. Nie miałem się na kim wzorować. Dlatego ciągle słyszałem, że nie da się.
Z czasem nauczyłem się obsługiwać komputer. Zacząłem szukać informacji o modyfikacjach dla kierowców bez rąk, o takich osobach. Aż znalazłem filmik z kierowcą, który prowadził pojazd stopą. Stwierdziłem, że też tego spróbuję. Kupiłem samochód z automatyczną skrzynią biegów, pojechałem z ojcem na stare lotnisko w Krakowie i wsiadłem za kierownicę. Zacząłem próbować, czy da się sterować stopą. Okazało się, że samochód mnie słucha. To był niesamowity moment. Niestety, szybko zaczęły boleć mnie mięśnie i ścięgna, bo pozycja była nietypowa. Postanowiłem jednak, że zrobię wszystko, by znów prowadzić.
Masz licencję wyścigową FIA. Jesteś świadomy, że jesteś wzorem dla osób, które napotkały jakieś przeciwności w życiu?
Coraz częściej tak. Dostaję wiadomości od różnych osób, które piszą do mnie, że stanowię dla nich inspirację, że dzięki mnie próbują przekraczać swoje bariery. Piszą osoby pełnosprawne i osoby z niepełnosprawnościami. To jest historia przełamania pewnych granic. Pokazania, że choć nikt nie wierzył, to warto iść za marzeniem. Zdobyłem licencję wyścigową, choć trudności na swojej drodze miałem sporo.
Motorsport jest drogi, więc budżet też miał znaczenie. Na początku w ogóle nie miałem pieniędzy. To była wielowymiarowa walka z przeciwnościami. Nie było nawet regulacji i wymusiłem, by FIA je napisała.
Prezydent Andrzej Duda odznaczył cię Złotym Krzyżem Zasługi. To pewnie był wyjątkowy moment.
Dostałem kontakt z Kancelarii Prezydenta RP, bo jest tam specjalny zespół do odznaczeń. Sprawiło mi to przyjemność. Poczułem, że ktoś docenił moje wysiłki i popularyzowanie sportu wśród osób z niepełnosprawnościami. Spotkanie z głową państwa zawsze jest czymś niecodziennym. To było wyróżnienie, które motywuje do dalszej pracy. Prezydent Duda gratulował mi, był wdzięczny za reprezentowanie Polski i mówił, że tworzę coś wyjątkowego.
Jak wygląda twoje codzienne życie? Bo przestrzeń publiczna nie jest przygotowana na osoby, które nie mają rąk. Nawet otwarcie drzwi jest problemem.
Pewne modyfikacje w architekturze miejskiej są, ale przestrzeń dostosowuje się do osób na wózkach. Pojawiają się rampy, podjazdy, uchwyty. Inne dysfunkcje są pomijane. Osób bez rąk jest mało, więc nie jest to zauważane. Brakuje pewnych rzeczy, aby blat był niżej, aby można było coś otworzyć. Jednak coraz częściej pojawiają się drzwi automatyczne albo obrotowe.
Sam musiałem się tego nauczyć. Wymyślić, co zrobię jak pójdę w takie miejsce. Testowaliśmy też protezy, które okazały się nabijaniem w butelkę. Były elektryczne, nowoczesne, ale niefunkcjonalne. Pokładałem w nich nadzieje, a totalnie się zawiodłem. Pozostało mi wykorzystanie stóp i to zacząłem ćwiczyć. Wóz albo przewóz. Albo nauczę się funkcjonować i będę samodzielny, albo będę ograniczony. Taką miałem świadomość.
Masz prawo jazdy. Zdarzały ci się kontrole policyjne po wypadku i utracie rąk?
Amputacja kończyny nie jest czynnikiem, który miałby być przeciwnością, aby zdobyć prawo jazdy. Na pewno trzeba to zrobić z głową. Trzeba mieć odpowiedni samochód, przechodzi się normalny kurs prawa jazdy. Nikt nie robi tego na wariata. Jeśli steruję stopą, a jestem w stanie wykonać wszystkie manewry, to wszystko jest w naszej głowie. Ktoś może prowadzić rękami, ale nie czuje samochodu i panikuje w krytycznej sytuacji, więc może przywalić w drzewo, chociaż miał ręce na kierownicy.
W kontaktach z policją nie ma żadnego problemu. Czasami są zdziwieni, że nie mam rąk. Mówią, by im pokazać jak prowadzę. Czasem kontrola odbywa się naturalnie i nie zadają pytań. O moim przypadku robi się coraz głośniej, były różne reportaże, więc policjanci zaczynają mnie też kojarzyć.
Zostałeś jednym z ambasadorów "Wielkiej Wyprawy Maluchów". Coś szczególnego, bo to przecież akcja mająca zbierać środki na leczenie dzieci poszkodowanych w wypadkach.
Długo nie trzeba było mnie do tego przekonywać. Walka z modyfikacjami w "Maluchu" trwała do ostatniego momentu. Wprowadzaliśmy ostatnie poprawki w Bielsku-Białej dzień przed wyjazdem do Monte Carlo. Myślałem, że nie wytrzyma całej trasy, bo został zrobiony na ostatnią chwilę, ale spisywał się naprawdę dobrze. Nasze hasło "never give up" przeniosło się na tego fiata. Miał tylko jedną awarię - we Włoszech w rejonie górskim.
Pomagaliśmy dzieciakom, które uległy wypadkom. Udało się zebrać ponad 2 mln zł, a ja sam najlepiej wiem, jak ta pomoc po wypadku jest potrzebna. Miałem wielką satysfakcję z tego, że przez swój udział w wyprawie do Monte Carlo mogłem pomóc. Tą wyprawą złamaliśmy kolejne bariery. 2 tys. km z nogą na kierownicy, w ciasnym "Maluchu" bez klimatyzacji, ale zrobiliśmy to.
Obecnie masz pewne grono sponsorów. A jak wyglądał początek twojej przygody? Przychodzi kierowca bez rąk do potencjalnego sponsora i co słyszy?
Zacząłem to robić własnymi siłami. Poznałem team Łukasza Zolla, który chciał mi pomóc wystartować w rallycrossie. Budowaliśmy pierwsze auto z pomocą pewnych osób, które udzielają się w motorsporcie. To zaczęło się rozwijać, miałem możliwość pokazania co potrafię. Wygrałem nawet rundę mistrzostw Polski na torze Poznań. Pokazałem, że to nie jest tylko zabawa.
Chciałem rywalizować z pełnosprawnymi kierowcami na równych zasadach. Aż poznałem Krzysztofa Oleksowicza z firmy Inter Cars, który sam się ścigał. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i chyba coś dostrzegł, bo zaproponował mi stworzenie zespołu driftingowego. Tak ta historia się potoczyła. Ukłony za to dla Krzysztofa i innych osób, które wsparły mnie na początku tej drogi.
Dołączasz do rodziny Monster Energy. To globalna marka. To szansa, by wyjść poza granice Polski i pokazać się światu?
Już wcześniej mieliśmy punkty styczne. Spotkałem się z Kenem Blockiem, Peterem i Oliverem Solbergami podczas Gymkhany Grid w Warszawie. Byli pod wrażeniem tego, jak prowadzę. Miałem też okazję z nimi rywalizować. Ken Block wsiadł do mojego samochodu i chciał zobaczyć, jak sobie radzę za kierownicą. Na jego kanale YouTube pojawił się nasz wspólny film z tego spotkania.
Wsparcie Monster Energy to dla mnie szansa, by pojawić się na międzynarodowych imprezach. Mogę myśleć o Europie, ale też nie tylko o drifcie, a może w gymkhanie. To otwiera nowe możliwości. Firma wybiera dość selektywnie zawodników do współpracy, więc to też dowód na to, że moje osiągnięcia zostały docenione. Wierzę, że wniosę dużo fajnego do teamu Monstera i teraz wspólnie będziemy przekraczać kolejne granice.
Nie mogę nie zapytać o to malarstwo. Trudniej malować nogą czy driftować?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jak masz pasję i dużo samozaparcia, to nie czujesz tych trudności, z którymi musisz się mierzyć. W sporcie i sztuce są porównywalne wyzwania, ale trochę inne. Widzę jednak połączenie między malarstwem a driftem, w którym nie jeździ się na czas. Jest oceniany przejazd, styl i widowiskowość. W drifcie samochód jest jak pędzel, maluje linię na torze.
Staram się malować ekspresyjnie. Lubię temat abstrakcji, różnych silnych i kolorowych barw. Emocje w moich obrazach się pojawiają, więc te światy się przenikają.
Masz też psa. Owczarek belgijski, jedna z bardziej wymagających ras. Jak sobie radzisz z psem nie mając rąk?
Ta rasa dobrze oddaje mój charakter. Owczarka belgijskiego trzeba umieć kontrolować. Dobrze to przemyślałem. Od razu na początku poszedłem na szkolenie, gdzie trener zobaczył gościa bez rąk i uśmiechnął się pod nosem i powiedział: "stary, kupiłeś sobie Ferrari, jak jeździsz szybko na torze, tak szybko będziesz musiał ogarniać szkolenie".
Okazało się, że owczarek belgijski potrafi być bardzo szybki, mega impulsywny. Trochę mnie zaskoczył w paru momentach, ale zaczęliśmy nad tym pracować. Dobrze się razem dogadujemy, zabieram psa na różne aktywności. Posiadanie takiego owczarka to też 2-3 godziny dziennie na spacery i treningi.
Smycz przewieszam przez ramię, niczym torbę. Wtedy on sobie idzie na smyczy, gdy idziemy do miasta. W terenie może sobie biegać luźno. Uwielbia rzucanie, przeciąganie się różnymi zabawkami. Nauczyłem się to robić stopą.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty