Sponsor kategorii
Talent

W wieku 21 lat został milionerem. W środowisku sportowym często wysyłają mu specjalne zlecenia

Ma 21 lat, a w kolekcji kilkanaście medali najważniejszych imprez międzynarodowych i krajowych. Rocznie zarabia dwa miliony złotych. W środowisku sportowym znany jest jednak nie tylko z racji wyjątkowych sukcesów, ale także bycia czołowym polskim sneakerheadem.

Mateusz Cierniak jest nominowany w plebiscycie Wirtualnej Polski - Herosi w kategorii "Talent".

Na sukces Mateusz Cierniak skazany był od najmłodszych lat, bo od dziecka towarzyszył swojemu ojcowi podczas treningów żużlowych. Ta historia być może jednak nigdy nie miałaby się szans wydarzyć, gdyby nie dramatyczne okoliczności przedwczesnego zakończenia kariery przez jego ojca.

- To był 2002 rok, a ja wracałem właśnie z zawodów. Zostawiłem busa z trzema motocyklami pod jednym z krakowskich centrów handlowych, a gdy wróciłem na parking, zorientowałem się, że samochodu nie ma – wspomina Mirosław Cierniak.

Najgorsze było to, co zaczęło dziać się zaledwie kilka godzin później. Złodzieje zgłosili się bowiem do właściciela i zażądali od niego okupu w wysokości 25 tysięcy złotych. Cierniak wiedział, że od tego zależy jego przyszłość i nie wahał się podjąć ryzyka. O całym zdarzeniu poinformował policję, ale jednocześnie zgodził się spotkać z uzbrojonym złodziejem. Co gorsze, gdy sprawa zaczęła być powszechnie znana, do żużlowca zaczęli zgłaszać się inni oszuści, którzy przekonywali, że to oni mają jego samochód.

- Do dzisiaj jest mi trudno, gdy o tym myślę. To były bardzo trudne chwile, a ja miałem straszny wstręt do tych ludzi, którzy nie chcieli mnie tylko okraść, ale dodatkowo upokorzyć. Pamiętam, że podczas rozmów telefonicznych proponowałem, by wzięli sobie busa, ale mi zostawili gdzieś w lesie motocykle żużlowe i wszystkie akcesoria, które miałem w samochodzie. Tam był mój cały majątek zgromadzony przez lata kariery. Policzyłem, że wartość kradzieży, to było ówcześnie sto tysięcy złotych. Nie wiem nawet, czy taką kwotę zarabiałem rocznie, bo to były naprawdę gigantyczne pieniądze. Prosiłem złodziei, by nie rujnowali mi życia zawodowego i nie niszczyli jako człowieka. To jednak nie poskutkowało – wspomina traumatyczne chwile tata Mateusza Cierniaka.

Ostatecznie po konsultacji z policją, umówił się na wskazane przez bandytów miejsce. Okupu jednak nie dał, bo służby przekonywały go, że i tak nie odzyska swojej własności, a złodzieje po kilku dniach znów się odezwą, by zażądać jeszcze większych pieniędzy. Zanim jednak doszło do spotkania z uzbrojonym złodziejem, sytuacja przypominała sceny kina akcji. Cierniak dojeżdżając na wskazane miejsce miał cały czas kontakt z bandytami, którzy próbowali sprawdzić, czy towarzyszy mu policja. Kilkukrotnie zmieniali miejsce spotkania, a do czystych intencji żużlowca przekonał ich dopiero nagły zwrot na ruchliwej drodze. W ten sposób zdobył on zaufanie przestępców, ale jednocześnie zgubił jadących za nim policjantów. Gdy ci dotarli na miejsce, po złodziejach nie było śladu, a pościg po osiedlu domków jednorodzinnych był utrudniony. Herszt bandy i tak jednak wpadł w ręce policji, bo w trakcie przeszukania terenu zadzwonił mu telefon, a policjanci odkryli, że ukrywa się on pomiędzy żywopłotem a parkanem jednego z domów.

Od początku był skazany na żużel

- Po tamtej sytuacji zostałem bez całego sprzętu. Busa znaleziono kompletnie zniszczonego, a jeden z motocykli po kilku latach odkryto w rzece. Nie miałem pieniędzy na kompletowanie wszystkiego od początku, więc podjąłem decyzję, by w wieku 32 lat zakończyć karierę. Wtedy właśnie rodził się Mateusz, a ja zacząłem zajmować się szkoleniem młodzieży. Gdy Mateusz miał 12 lat byłem już całkiem doświadczony i mogłem założyć własną szkółkę – wspomina Cierniak senior.

W kolejnych latach klub UKS Jaskółki stał się jedną z najbardziej znanych w Polsce kuźni talentów. Z tego klubu wyszło przynajmniej kilku zawodników, którzy później debiutowali w rozgrywkach ligowych. Nikt z nich nie może się jednak równać do Mateusza Cierniaka.

- Mateusza poznałem jako 10-latka i od początku było dla mnie jasne, że zostanie żużlowcem. Nie wiedziałem tylko jak dobrym będzie zawodnikiem – przyznaje legendarny trener Marek Cieślak, który prowadził Unię Tarnów w latach 2012-2014. – Od początku imponował techniką i był nieprawdopodobnie zmotywowany. Już jako dwunastolatek miał spore doświadczenie, bo z żużlem był związany od dziecka. Podczas naszych meczów praktycznie zawsze kręcił się po parku maszyn, podglądał innych zawodników, pomagał im przy podstawowych czynnościach przy sprzęcie – dodaje Cieślak.

Nigdy nie pokłócił się z ojcem

Podczas jednego z domowych meczów Unii Tarnów Cierniak miał zresztą szanse zaprezentować swoje umiejętności szczerszej publiczności. Na małym motocyklu jeździł po murawie, a także odpowiadał na pytania spikera.

- Miał wtedy dziesięć lat, a gdy spiker spytał go kim chce być w przyszłości, to odpowiedział, że żużlowcem i inżynierem – wspomina ojciec zawodnika.

Ostatecznie na ligowy debiut zaliczył nie w barwach Unii Tarnów, a Arged Malesy Ostrowa. Wszystko dlatego, że 16. urodziny obchodził 3 października 2018 roku, gdy do rozegrania pozostał już tylko jeden ligowy mecz – właśnie z udziałem ostrowian i Polonii Piła. Debiut wypadł fantastycznie, bo młody zawodnik był drugim najlepszym zawodnikiem meczu, nie przegrywając z żadnym z rywali (9 punktów i trzy bonusy w czterech biegach). Wtedy już wszyscy wiedzieli, że mamy do czynienia z największym żużlowym talentem po Bartoszu Zmarzliku.

W kolejnych latach Cierniak potwierdzał swoje predyspozycje. U swojego boku cały czas ma swojego ojca, który czuwa nad jego karierą.

- Proszę mi uwierzyć, że nigdy nie zdarzyła nam się kłótnia, po której powiedziałbym synowi, że nie jadę z nim na mecz. W sześciu ostatnich sezonach opuściłem go może raz, może dwa, ale zawsze podyktowane było to względami zdrowotnymi. Dogadujemy się bez problemu, a ja od początku uczyłem Mateusza, że to on jest szefem w naszym teamie. My mu podpowiadamy, ale na końcu, to on podejmuje wszystkie decyzje – dodaje Mirosław Cierniak.

- Mi u Cierniaka najbardziej imponuje nie tyle sama klasa sportowa, co wrodzona skromność i jego zachowanie. Nie przypomina rozkapryszonych gwiazdek, a przecież po tylu sukcesach mogłoby mu trochę odbić. Nic takiego się nie stało, a on z roku na rok jest coraz lepszy. Nie zmieniły go ani sukcesy, ani wielkie pieniądze – mówi legenda Stali Gorzów i Unii Tarnów, Bogusław Nowak. Były żużlowiec był jednym z pierwszych, który namawiał jego ojca na zaangażowanie się w karierę trenerską.

W środowisku sportowym znają go jako sneakerheada

21-latek już dziś jest milionerem, ale po jego zachowaniu faktycznie trudno to odczuć. To zresztą efekt wpajanej nauki przez rodziców. – Od zawsze mówię mu, że zarobienie pieniędzy to jedna rzecz, ale dużo trudniej jest rozsądnie nimi gospodarować i inwestować. Mamy zasadę, że nie oszczędzamy na sprzęcie i przeznaczamy na to bardzo dużo środków, aby utrzymać się na wysokim poziomie sportowym. Zarobione pieniądze Mateusz od początku kariery stara się rozsądnie inwestować. On wie, że kariera nie trwa wiecznie – dodaje tata zawodnika.

Dwukrotny mistrz świata ma jednak jedną słabość, a mianowicie… sportowe buty. Zawodnik jest tzw. sneakerheadem, czyli poszukiwaczem rzadkich modeli butów i ich kolekcjonerem.

- Rozpoczęło się to spontanicznie, w czasach gimnazjalnych, gdy szukałem swojej drogi modowej. Wtedy zaczęły mi się podobać buty, ich historie oraz wszystko inne, co było z nimi związane. To mnie zaintrygowało i stwierdziłem, że pójdę w tym kierunku. Tak się to ciągnie do teraz. Zobaczymy, jak długo to potrwa i czy mi się nie znudzi – mówił dla nas 21-latek.

Tacy kolekcjonerzy często potrafią posiadać kilkaset par butów. Wielu z nich nie używa tego obuwia na co dzień, ponieważ nie chce go uszkodzić i buty trzyma głównie w różnych pomieszczeniach. Kolekcja młodzieżowca Platinum Motoru Lublin jest skromniejsza, ponieważ ma w niej około 70 par. - To są buty, w których chodzę, ale też takie, w których tego nie robię - dodał.

Najcenniejsze w jego kolekcji są buty z 2009 roku i możliwe, że w takim dobrym stanie i w rozmiarze 40 ma je jedyny na świecie. Są to Nike Air Yeezy 1, z czasów, kiedy z tą marką współpracował jeszcze Kanye West.

- Mateusz dużo opowiada mi o butach i przyznam, że też się wkręciłem. W tej pasji nie chodzi nawet o same kupowanie butów, co ich wyszukiwanie na różnych forach, czy wśród innych miłośników obuwia. Inni zawodnicy znają zamiłowanie Mateusza, więc jak spodoba im się jakaś para, to często składają u niego zamówienie na nie. Zgłaszają się do niego nie tylko żużlowcy, ale nawet ostatnio jeden z czołowych piłkarzy PKO Ekstraklasy. Mateusz regularnie jeździ na zloty sneakerheadów, jest w kontakcie z kolegami z zagranicy, a każdą podróż zagraniczną wykorzystujemy do poszukiwań butów – przyznaje tata zawodnika, który regularnie jest obdarowywany przez syna najciekawszymi parami butów.

Zanim jednak Cierniak wszedł na szczyt, musiał przejść niełatwą drogę w rodzinnym klubie. Jego ojciec celowo nalegał, by mimo niebotycznych ofert z ekstraligowych klubów, pierwsze dwa lata syn spędził w borykającej się z problemami finansowymi Unii Tarnów. – Początek kariery nie był usłany różami, a my musieliśmy prosić się o praktycznie wszystko. Zależało mi jednak na tym, by Mateusz nauczył się żużla w trudnych warunkach, bo wiedziałem, że to wszystko zaprocentuje w przyszłości. Dzięki temu skończył szkołę w Tarnowie, dojrzewał w gronie bliskich mu ludzi. To doświadczenie go zahartowało. Mógł przejść do PGE Ekstraligi już jako 16-latek, miał oferty tak wysokie, że gdy słyszeliśmy propozycje, to niemal spadaliśmy z krzeseł. Nie żałujemy, że wybraliśmy trudniejszą drogę – przyznaje na zakończenie Mirosław Cierniak.