Róża Kozakowska podczas igrzysk w Tokio (Photo by Alex Pantling/Getty Images)

Róża Kozakowska podczas igrzysk w Tokio (Photo by Alex Pantling/Getty Images)

Powtarzałam sobie, że jestem najsilniejsza

- Wybaczyłam tacie. Do dziś nie wiem, dlaczego nam to robił. Ale pielęgnowanie w sobie żalu nic nie da - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty lekkoatletka Róża Kozakowska.

Nominowana w plebiscycie WP Herosi Kozakowska to dwukrotna medalistka igrzysk paraolimpijskich. W Tokio zdobyła złoto w rzucie maczugą i srebro w pchnięciu kulą. Zawodniczka, która zmaga się z neuroboreliozą stawowo-mózgową oraz endometriozą, chce znów stanąć na podium podczas wrześniowych igrzysk w Paryżu.

W grudniu 2021 r. w rozmowie z Martyną Wojciechowską pierwszy raz opowiedziała o traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa. - Byłam bita przez ojca do nieprzytomności. Nie mogłam nawet usiąść na kanapie, bo taki śmieć jak ja nie powinien istnieć. Ojciec mówił, że moje miejsce jest na podłodze [...] Jako ośmiolatka prosiłam Boga, by mnie zabrał z tego świata.

Na łamach WP SportoweFakty Kozakowska opowiada m.in. o swojej drodze na szczyt. - Działanie aktywne, że nie jestem naznaczona. I pomocnicze, przez dzieci z dodatkowymi pomocami, które są także wartościowymi produktami - mówi.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Co czuje dziecko, które wie, że zaraz zostanie dotkliwie pobite?

Róża Kozakowska, dwukrotna medalistka igrzysk paraolimpijskich: Ogromny lęk połączony z niepewnością dotyczącą kolejnego dnia. Nie wiesz, czy jutro w ogóle nadejdzie. O tyle łatwiej było mi to znieść, że po prostu nie znałam innego świata. Nie miałam pojęcia, że życie może wyglądać inaczej. Myślałam, że muszę przetrwać. Powtarzałam sobie, że jestem najsilniejsza na świecie. Że cokolwiek się wydarzy, dam sobie radę. Przeszłość mnie ukształtowała. Dziś staram się cieszyć każdym dniem. I jak najczęściej się uśmiechać.

Dlaczego ojciec cię bił?

Czasem mówił: za to, że żyjesz. Nie rozumiałam tego. Byłam spokojnym, grzecznym dzieckiem. Wiele razy otarłam się o śmierć. Byłam szczuplutka, drobniutka, ale przeżyłam. Widocznie ktoś na górze uznał, że mam coś do zrobienia. Jestem wierząca. Wiara też bardzo pomogła mi przetrwać.

Powiedziałaś kiedyś: "chciałam udowodnić sobie i światu, że jestem kimś wartościowym". Jak bardzo w to wątpiłaś?

Myślałam, że nie jestem nic warta, bo ciągle słyszałam to od ojca. Byłam tłamszona. Ale w środku zawsze czułam, że mogę wszystkim udowodnić własną wartość. Choćby nie wiem, co się działo, nic nie powinno zburzyć wiary człowieka w samego siebie.

W głośnej rozmowie z Martyną Wojciechowską opowiadałaś, że w domu nie mówiono do ciebie po imieniu. Jak zwracał się do ciebie ojciec?

Nazywał mnie "bublem" albo "badziewiem". Kojarzy mi się to z czymś zużytym, zniszczonym, bezwartościowym. Nie rozumiałam jego słów. Być może nie potrafił inaczej wyrażać emocji. Nie mnie go oceniać, nie jestem Bogiem. Dlatego już mu wybaczyłam. Mimo tego, co nam robił, zasługuje na to przebaczenie. Staram się go zrozumieć. To bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Pielęgnowanie w sobie żalu nic nie da.

Do mamy nie czujesz żalu, że pozwalała na to wszystko?

Nie. Starała się mnie bronić i płaciła za to bardzo wysoką cenę. Zresztą ja też, mimo że miałam osiem lat, próbowałam stawać w obronie mamy. Tata za każdym razem uszkadzał nas obie. Mama zawsze była dla mnie wsparciem. Nie wszyscy ludzie są wystarczająco silni, by przeciwstawić się oprawcy. Mama jest delikatna, nie ma takiego charakteru jak ja. Bardziej się boi. I wierzy, że drugi człowiek może się szybko naprawić.

Dzisiaj mamy bardzo dobrą relację. Staram się jej pomagać, jak mogę. Przeżyłyśmy razem tak wiele, że nic nie jest w stanie zniszczyć naszej bliskości.

Nie miałyście żadnej pomocy z zewnątrz?

Często słyszałam w domu, że publicznie nie powinno się prać brudów. W najbardziej dramatycznych momentach mama dzwoniła po pogotowie. Nie trzeba było przecież mówić, że dostałam tak od ojca. Łatwo o nieszczęśliwy wypadek. To nie te czasy co dziś, gdy na obrażenia dziecka zwraca się większą uwagę.

Nieraz dzwoniłyśmy też na policję. Przyjechali, zabrali ojca na komisariat 900 metrów dalej, zaraz go wypuścili i było jeszcze gorzej. W końcu jednak skazano go na dwa lata. Do dziś ma zakaz zbliżania się, musiał się wyprowadzić w domu.

Jako pięciolatka trafiłaś do domu dziecka. Wiedziałaś, gdzie jedziesz?

Byłam chorowitym dzieckiem, miałam anemię. Od ponad miesiąca leżałam w szpitalu, to stamtąd mnie zabrali. Powiedzieli mi tylko, że jadę do mamy. Potem się okazało, że rzeczywistość wygląda inaczej. Mama regularnie mnie odwiedzała. Domy dziecka funkcjonują dziś inaczej niż kiedyś. W moim przypadku to był jeden wielki obóz przetrwania. Nie będę mówić o szczegółach. Powiem tylko tyle, że trzeba było mieć twardą skórę i silną psychikę. To był czas o moje być albo nie być.

Masz jakieś dobre wspomnienia z dzieciństwa?

Pamiętam, jak mama przyniosła mi do szpitala zabawkową karetkę. Sama jeździła, błyskała światłami, wydawała dźwięk syreny. Nie rozstawałam się z nią. Do tej pory pasjonuję się motoryzacją. Mam dużą wiedzę. Mama się śmieje, że miałam być chłopakiem.

Dzieci z tzw. trudnych domów i placówek wychowawczych często są stygmatyzowane przez rówieśników. Masz podobne doświadczenia?

Tak. Rówieśnicy traktowali mnie jak trędowatą. Kiedy nie chcieli ze mną obcować, mówiłam sobie: trudno. Nikogo do niczego nie zmuszałam. Pomyślałam, że albo mnie zaakceptują, albo nie będę się z nimi zadawać. Nie zamierzałam się dla nich zmieniać. W domu się nie przelewało, ale byłam "bogatsza" od nich wszystkich. Nie czułam się gorsza tylko dlatego, że nie miałam drogich ciuchów czy telefonu.

Lubiłam swoją samotność. Świat, który sobie stworzyłam. Chodziłam własnymi ścieżkami jak kot. Powtarzałam sobie, że muszę być cierpliwa i pokorna. Może i byłam dla wszystkich przezroczysta, ale wiedziałam, że przyszłość zależy głównie od mojej ciężkiej pracy. I wiary. Być może jestem dziwna. Wielu mnie tak postrzega ze względu na moje przekonania. Cóż, nie zmienię się.

Kto jako pierwszy w ciebie uwierzył?

Mama. Wiedziała, że ze względu na pracowitość i upartość mogę w życiu czegoś dokonać. Że pójdę po marzenia jak tur. Nadal we mnie wierzy. Kiedy w słabszym momencie dzielę się z nią swoimi wątpliwościami, odpowiada: "Spokojnie, to przejściowe. Pojedziesz na igrzyska, wygrasz złoty medal. Dasz sobie radę. Taka już jesteś".

Powtarzasz w wywiadach, że od dziecka marzyłaś o sportowych sukcesach.

Nie umiem tego wyjaśnić, to chyba coś w rodzaju powołania. Po prostu zawsze wiedziałam, że wyczynowy sport jest tym, co chcę w życiu robić. Że po to istnieję. Oglądałam różne transmisje sportowe z wypiekami na twarzy. Jak tylko ktoś rozmawiał o sporcie, normalnie grała mi dusza! A kiedy sama zaczęłam ćwiczyć, poczułam się jak wolny ptak. Zdawałam sobie sprawę ze swoich słabości, ale były dla mnie nieistotne. Sport mnie uratował. Gdyby nie on, nie przetrwałabym.

W Tokio zdobyłaś złoto i srebro. Co czuje człowiek, któremu wieszają na szyi medal igrzysk?

Nie da się tego opisać. Piękno w czystej postaci. Naprawdę brak mi słów, by je wyrazić. Magiczna chwila. Jak gdybyś narodził się na nowo. A jak jeszcze usłyszysz hymn, masz świat u stóp. Myślę, że wielu sportowców czuje coś podobnego.

Jestem prostym człowiekiem. Osiągnęłam sukcesy, ale nie stałam się kimś innym, twardo stąpam po ziemi. Zdobyłam medale, żeby udowodnić wszystkim, że warto w siebie wierzyć. Każdy jest kowalem swojego losu.

Nawet dziecko, które jest katowane przez ojca i słyszy od niego głównie wyzwiska?

Nawet ono. Miejsce urodzenia czy przemocowy rodzic wcale nas nie przekreślają. Mama powtarzała, że jak sobie pościelimy, tak się wyśpimy. Zależy, jak bardzo jesteśmy podatni na wpływy środowiska, które często przeszkadza w realizacji marzeń. I jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić.

Ty dużo poświęciłaś?

Całe życie. Chciałam pokazać, że nie jestem naznaczona. Poniekąd już mi się to udało, ale będę nadal walczyć. Chciałabym, aby dzieci z podobną historią uwierzyły, że nie są gorsze czy skazane na określony scenariusz. One też są wartościowymi ludźmi. I mogą zawojować świat.

Jak mówiła ostatnio w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Beata Potocka, przewodnicząca Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej, na miejsce w rodzinie zastępczej czeka nawet ponad tysiąc dzieci. Wiele z nich mimo postanowień sądów tkwi w przemocowym środowisku. Gotuje się w tobie krew, gdy słyszysz takie historie?

Nie. Pęka mi serce. Każda taka historia mnie rani. Nie potrafię zrozumieć, że choć wszystko idzie do przodu, ciągle dochodzi do podobnych tragedii. To dla mnie przerażające. Gdy słyszą o zakatowanym dziecku, czuję, jakbym sama jeszcze raz doznawała tych cierpień. Później przez kilka dni odchorowuję. Jestem tylko człowiekiem. Chciałabym sprawić, żeby żadne dziecko nie było już nigdy ofiarą przemocy. Ale nie mam takiej mocy.

Porozmawiajmy o tym, na co masz wpływ. Gotowa na igrzyska paraolimpijskie w Paryżu?

Od zawsze. Niestety ostatnio nabawiłam się poważnej kontuzji ręki, którą rzucam. Rezonans wykazał, że nie ma złamania ani pęknięcia. Przede mną kolejne badania, żeby zdiagnozować problem. Ręka na pewno jest mocno uszkodzona. Cały czas odczuwam ból, który się nasila. Na razie nie jestem w stanie rzucać. Niemniej, gdyby igrzyska paraolimpijskie miały rozpocząć się dziś, wzięłabym tabletki przeciwbólowe i robiła swoje. Nie wiem tylko, czy byłabym w stanie podnieść kulę. Maczuga nie wymaga dużej siły ręki, tylko całego tułowia.

Niezależnie od kontuzji, zbudowałam już formę. Przed urazem oddawałam rzuty, które najprawdopodobniej dałyby mi na igrzyskach zwycięstwo. Jestem dobrej myśli. Kontuzja mnie nie zaskoczyła. Zawsze musi się coś przytrafić, żeby nie było w życiu za łatwo.

Cierpisz na neuroboreliozę stawowo-mózgową oraz endometriozę. Mówiłaś kiedyś, że ciało potrafi cię zaskoczyć z dnia na dzień. "Dziś chodzę, jutro nie". Aktualne?

Tak, to prawdziwy rollercoaster. Sytuacja zmienia się wręcz z godziny na godzinę. W zimne, deszczowe dni czuję się gorzej niż w słoneczne. Nieraz nagle przychodzi drastyczne pogorszenie się samopoczucia. Lubię wysiłek, jestem pracowitą pszczółką. Niestety czasem organizm się buntuje. Bywałam tak osłabiona, że kończyło się kroplówką w szpitalu. Przywykłam. Jestem silna. Staram się tylko nie martwić zbytnio trenera, bo jest mniej odporny na stres. Powtarza, że uczy się cierpliwości ode mnie.

Gdy umawialiśmy się na rozmowę, stwierdziłaś, że masz trudny charakter. Rozwiniesz?

Wielu ludzi postawiło na mnie krzyżyk. Śmiało się z moich marzeń. Słyszałam, że nie mam perspektyw. Nie zwracałam na to uwagi. Mój przyjaciel i opiekun powtarza, że jestem uparta jak kozioł. Uważam, że to moja ogromna siła. Zawsze wiem, czego chcę. Im mocniej ktoś rzuca mi kłody pod nogi, tym bardziej jestem zawzięta. Mama porównuje mnie do żołnierza na wojnie – kule latają, pół ciała oderwane, a on wstaje i prze do przodu, póki bije serce. Coś w tym jest.

Masz nie tylko marzenia związane ze sportem. Udało się spełnić to o własnym domu? W 2022 r. rozpoczęłaś zbiórkę na ten cel.

Dom już stoi, muszę go teraz wykończyć. Trzeba trochę poczekać, zebrać kolejne środki. Jestem bardzo wdzięczna ludziom, którzy pomogli mi wystartować. Dzięki pieniądzom ze zbiórki mogłam zarezerwować mieszkanie. Kiedy na nie patrzę, myślę o tych, którzy okazali mi wsparcie.

Gdzie w nowym domu powiesisz medale?

Zrobię sobie specjalną gablotę. Na razie spokojnie czekają w pojemnikach.

Zachowałaś jakąś rzecz, która przypomina ci o trudnym dzieciństwie?

Tylko wspomnienia. Wystarczy.

Dom już stoi, a Paryż zbliża się wielkimi krokami. O czym będziesz marzyć, jeśli znów staniesz na podium?

O własnej rodzinie. Chciałabym kogoś poznać. Poczuć, jak to jest być mamą. A potem żyć spokojnym, szczęśliwym życiem. Nic więcej.