Na zdjęciu: Iga Świątek

Na zdjęciu: Iga Świątek

Publiczność nie wybacza? "To dało się odczuć"

Choć czwartkowy półfinał z udziałem Igi Świątek zakończył się z korzystnym dla Polki rezultatem (6:2, 6:4), to widać było, że nie tylko Coco Gauff jest przeciwnikiem dla liderki rankingu. Faktem jednak stał się trzeci awans do finału Rolanda Garrosa z rzędu.

W tegorocznej edycji paryskiego szlema w przypadku Igi Świątek poruszane są dwa tematy: wyniki oraz burza związana ze słowami o kibicach. Jeśli chodzi o pierwszą rzecz, to nie ulega wątpliwości, że poza spotkaniem z Naomi Osaką, Polka nie ma tu większych problemów z kolejnymi rywalkami. W meczu z Japonką obroniła piłkę meczową i od tamtego momentu idzie jak burza.

Nie inaczej było z Coco Gauff. Choć tu faktycznie oddała pole do popisu Amerykance. Ta dzieliła i rządziła na korcie, głównie jednak dzieliła, oddając mnóstwo punktów po łatwych błędach, które przytrafiać się w takiej ilości nie powinny. Tenisistka z USA miała swoje momenty, kilka fantastycznych akcji, które pewnie staną się chętnie oglądanymi wideo w sieci. W finale zagra jednak Świątek, a nie ona.

W przypadku kibiców sprawa jest bardziej złożona. Iga Świątek upomniała francuską publiczność za to, że wydaje z siebie okrzyki w trakcie wymian, co przeszkadza jej w grze. Swoje niezadowolenie wyrażała w trakcie i po spotkaniu z Naomi Osaką, a w efekcie została wygwizdana podczas jednej ze spornych sytuacji.

- ​Nie patrzę na trybuny, nie ma to dla mnie znaczenia. Nie obchodzi mnie to, szczerze mówiąc, co się tam działo - mówiła natomiast po starciu w ćwierćfinale z Marketą Vondrousovą. Tymczasem ponownie kibice wytrącili ją z równowagi. Podczas piłki meczowej ktoś krzyknął przed serwisem Amerykanki, a Polka zaczęła głośno upominać sprawcę tego zdarzenia.

Gauff zupełnie nic sobie z tego nie zrobiła, po chwili zdobyła punkt i przedłużyła swoje szanse w spotkaniu. Jak wiemy - na krótko. Nic dziwnego, że jej reakcja była taka, a nie inna. Od samego początku otrzymywała mnóstwo wsparcia od kibiców. Fani wykrzykiwali jej imię, zagrzewali do boju i znacznie głośniej oklaskiwali niż liderkę rankingu. Po ostatniej piłce, kiedy faworytka publiczności przegrała, brawa osłabły.

Ewidentnie większość widzów nie była w pełni usatysfakcjonowana wynikiem. Z jednej strony jest to zaskakujące, w końcu Świątek trzy razy wygrywała w Paryżu i zawsze była tu mile widziana. Z drugiej strony na całym świecie kibicom pozwala się na więcej, chociażby na wędrowanie po trybunach w trakcie gemów. Zasady, które przez lata były respektowane, powoli są odsuwane, bo kolejnym pokoleniom się nie podobają.

Być może niektórym wyda się to absurdalne. Przecież we wszystkich innych dyscyplinach nie trzeba zachowywać się cicho ani powstrzymywać od wycieczek między krzesełkami! Specyfika tenisa polega jednak na tym, że w trakcie wymian słychać tylko zawodników i piłkę. W tym tkwi piękno i magia oglądania tej dyscypliny na żywo. Rozumiem jednak, że wszystko się zmienia.

Z publicznością jednak nie ma się co spierać. Sytuacja z meczu z Gauff pokazała, że Świątek nie jest obojętna na to, co się dzieje wokół. Wierzę, że trudno jest się jej w stu procentach wyłączyć z tego, co się dzieje wokół. Każdy, kto grał w tenisa, choćby amatorsko, wie, że takie rzeczy po prostu zwracają uwagę. Kwestia tego czy nas wybiją z rytmu. Oby tak się nie działo w finale.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty